MASZYNA META-KRYTYCZNA
W jakim stosunku pozostaje sztuka do swej własnej aktualności? Każda forma „estetyzmu” zdaje się rozluźniać ten związek albo przynajmniej – jak słynny Baudelaire’owski „malarz życia codziennego” – poza tym, co ulotne, przynależne do „mody” wydobyć ów inny, pozaczasowy aspekt piękna, do którego ma aspirować wszelka sztuka godna tego miana: „wieczne odsłonić w przemijającym”[1]. Wyjście „poza czas” może jednak mieć także inny sens, bliższy nietzscheańskiej niewczesności: działać „wbrew czasowi i przez to na czas, […] na korzyść czasu, który przyjdzie”[2] Tym razem nie chodzi o doznanie, za pośrednictwem estetycznej formy, bezczasowej idei piękna, lecz o pewną strategię wobec czasu, o pewien specyficzny sposób bycia sztuki w czasie, a zarazem przeciw niemu. Przede wszystkim przeciw chwili obecnej, a dzięki temu, być może, za czymś co skrywa przyszłość, co jednak nie stanowi prostego rezultatu tendencji drążących chwilę obecną, lecz – przeciwnie – może być tylko wywalczone, a jeśli się wydarzy, to tylko dzięki jakiemuś odchyleniu toru, po którym porusza się świat, jego fatalnej trajektorii.
Inaczej niż w modelu estetycznym, artysta jest tu nie tyle tym, kto doznaje i pozwala doznawać, ile kimś w rodzaju lekarza, diagnosty. W kulturze Zachodu przynajmniej od czasu Romantyzmu (choć w gruncie rzeczy jest to motyw dużo starszy) wielką wagę przywiązuje się do związku między twórczością a chorobą. Wynika to właśnie z estetycznego prymatu doznania. Choroba, szaleństwo jest tym, co ułatwia albo wręcz umożliwia „widzenie” istotnej rzeczywistości, rzadziej mówi się natomiast o artyście jako lekarzu, nie w sensie uzdrowiciela albo cudotwórcy (to figury wciąż bliskie koncepcji romantycznej albo – szerzej – idealistycznej), lecz w sensie kogoś, kto potrafi trafnie rozpoznać stan pacjenta, a następnie sprzyjać procesowi jego samo-leczenia. Tymczasem do sztuki i artystów w ogóle można odnieść to, co Gilles Deleuze pisał swego czasu o literaturze i pisarzach: „pisarz jako taki jest nie tyle pacjentem, ile raczej lekarzem, lekarzem samego siebie i świata. Świat to zbiór symptomów […], literatura zaś jawi się jako przedsięwzięcie zdrowia”[3].
Tego typu strategię można oczywiście wiązać z imperatywem sztuki krytycznej, pod warunkiem wszelako, że właściwie rozumiemy sens pojęcia krytyki, odsyłający do sytuacji kryzysu. Kluczowym elementem diagnozy jest uchwycenie momentu przesilenia, punktu krytycznego mogącego stać się punktem zwrotnym w procesie zdrowienia. Po Kancie banałem jest stwierdzenie, że krytyka w głębszym, filozoficznym znaczeniu nie sprowadza się do prostego odrzucenia, że jest badaniem. Jednak dopiero wspólna etymologia krytyki i kryzysu rzuca światło na naturę owego badania, na jego związek nie tyle – jak u Kanta – z ustalaniem granic, ile z różnicowaniem i rozstrzyganiem.
Pochłaniacz informacji nie jest fenomenem estetycznym, lecz maszyną krytyczną w wyżej zarysowanym sensie, a ściślej: urządzeniem meta-krytycznym, problematyzującym samą krytykę i krytyczność, w polu sztuki i poza nim. Swoim działaniem stawia fundamentalne pytanie: kiedy krytyka ma charakter rozstrzygający, w jakich okolicznościach robi różnicę? Jeśli tradycyjne (Kantowskie) pytanie krytyczne dotyczy warunków możliwości, aktualne pytanie o sztukę albo pytanie o sztukę jako diagnozę aktualności odsyła do warunków, pod jakimi może ona funkcjonować jako krytyczna, rozróżniać, oddzielać i – w sprzyjających okolicznościach – wspomagać ruchy bifurkacji albo procesy przesilenia. Można je, oczywiście postawić odwołując się do dyskursu teoretycznego, można jednak zrobić to także środkami samej sztuki. Tak właśnie pracuje Hirszfeld – chodzi o myślenie, problematyzowanie, kwestionowanie sztuką, za pomocą jej narzędzi. Pochłaniacz informacji jest maszyną meta-krytyczną, i jako taka wywołuje (a w każdym razie może wywoływać) efekty podobne do tych, jakie wywołuje teoria, osiąga to jednak to poprzez inter-akcję raczej niż wykładanie argumentów.
Efekt ów polega na zakwestionowaniu pewnego istotnego przekonania, na którym wspiera się ideologia „społeczeństw informacyjnych”: im więcej informacji, tym więcej emancypacji, im więcej uczestnictwa, tym więcej demokracji. Wprawdzie już od jakiegoś czasu narzekamy na „tabloidyzację” mediów i powszechny „infotainment”, zasadnicze przekonanie o zbawczej, krytycznej mocy informacji, trzyma się jednak mocno, także w sztuce. Sztuka krytyczna przez długi czas utożsamiana była z aktem demaskowania – jej krytyczna funkcja miała się kryć właśnie w odsłanianiu tego, co niejawne, skrywane przez interesy władzy, kapitału itd. Nadeszła jednak pora, by zastanowić się nad owymi pewnikami. Na gruncie teorii uczynił to nie tak dawno Jean Baudrilliard, mówiąc o „implozji” jako podstawowym mechanizmie anihilującym późno kapitalistyczną rzeczywistość, albo wręcz rzeczywistość jako taką, i skazującym ją na byt „symulowany”. „Instytucje samoczynnie implodują w wyniku nadmiernej ilości rozgałęzień, przeciążeń układów sprzężenia zwrotnego i zbytnio rozbudowanych obwodów kontrolnych”[4]. „Co, jeśli nowoczesny świat hiper-komunikacji pogrążył nas nie tyle w bezsensie, ile w stanie straszliwego nasycenia sensu, całkowicie wchłoniętego przez swe własne zwycięstwo?”[5]. Tam, gdzie wszystko staje się informacją, informacja jako taka imploduje i staje się swoją własną symulacją. Tam, gdzie przestaje działać zasada odniesienia albo sensu, wiadomości nie mogą nawzajem się dementować, a jedynie dodają się do siebie, podlegając prawu nieskończonej akumulacji. Przestaje być możliwa krytyka jako demaskowanie fałszu i machinacji władzy, przynajmniej o tyle, o ile samo owo odsłanianie, jako takie, miałoby robić różnicę, dementować ideologię władzy, dyskurs jej samo-uzasadnień. Nasze odpowiedzi na pytanie „co jest nie tak z tym światem?” zostają wchłonięte, zmielone i wyplute w postaci informacyjnego szumu. Nie mają już żadnej mocy, nawet jeśli są „słyszalne” w przestrzeni publicznej, wpisują się w demokratyczną „debatę” itd. Już sam fakt, że pozwala się nam mówić, powinien obudzić naszą czujność, skłonić do podejrzenia, że być może nasza mowa, nasze uczestnictwo w dyskusji, nasz krytyczny głos w istocie nie mają żadnego znaczenia, że tradycyjny dyskurs krytyczny, a wraz z nim tradycyjnie rozumiana sztuka krytyczna, zostały wchłonięte i zneutralizowane przez integralny system symulacji.
Czy meta-krytyczne badanie warunków możliwości krytyki nie wykazuje zatem, że w istocie jest ona niemożliwa? Diagnoza, jaką stawia Information Absorber, raz jeszcze wydaje się zbliżona do tej znanej (co nie znaczy: przyswojonej) z pism Baudrillarda. Epoka krytyki jako demaskacji, wraz z moralną i poznawczą wyższością dyskursu krytycznego, dobiegła końca. Dyskurs krytyczny implodował na skutek swej własnej hipertrofii: „ Współczesny świat wymyka się krytyce o tyle, o ile pozostaje z konieczności w nieustannym ruchu odczarowania, wyzbywania się złudzeń, rozpraszania I rozpadu, tym samym ruchu, który pcha go ku porządkowi i absurdalnemu konformizmowi […] Iluzja krytyczna, pozbawiona kolejnych ofiar, które mogłaby jeszcze pochłonąć, poczęła pożerać samą siebie”[6]. Stwierdzenie tego impasu nie jest jednak ostatnim słowem. Co prawda nie pada żadne słowo dodatkowe, wszystkie (krytyczne) słowa zostają pochłonięte przez maszynę i wyrzucone w postaci nie-znaczącego szumu, a mimo to pojawia się tu pewna wartość dodana. Wiąże się ona nie tyle – raz jeszcze – z demaskacją, ile z poszukiwaniem punktu krytycznego. Jest to oczywiście punkt albo moment samej implozji, w którym nadmiar informacji albo krytyki przeradza się w swoje przeciwieństwo, ale także – być może – poprzez powtórzenie samego procesu wchłonięcia i przejścia w fazę symulacji, przez jego odegranie, zainscenizowanie, coś, co pozwala w samym tym procesie zlokalizować jakieś nowe pęknięcie. Rzeczywistość integralna wydaje się nie mieć żadnej rysy, w swoim aspekcie informacyjnym jest czystą ekstazą komunikacji. Co stanie się jednak wówczas, gdy odegramy do końca ową ekstazę, w której zatraca się wszelki sens. Może wtedy – choć nie musi (nie działa tu żadna teleologia) dojść do kolejnego przesilenia, w wyniku którego czysta pozytywność sama ujawni swój mroczny rewers. To właśnie ma na myśli Baudrillard, kiedy mówi, że potrzeba nowego rodzaju myśli, myśli radykalnej, która dystansuje tradycyjnie rozumianą myśl krytyczną, a dokładniej: polega właśnie na ruchu dystansowania samej, przechodzącej w swą własną symulację rzeczywistości[7]. Myślenie sztuką Aleksandry Hirszfeld ma być właśnie myśleniem radykalnym, dystansującym – nie tyle demaskującym, ile poszukującym przesileń i kryzysów, prowokującym je. Jest tak już w przypadku Pochłaniacza, ale w jeszcze większym stopniu obiecują to przygotowywane przez nią dwie kolejne odsłony tryptyku, który inauguruje ta praca. Za każdym razem chodzi o wydobycie negatywności z tego, co na pozór integralnie pozytywne. Bo czy może być coś bardziej pozytywnego niż pragnienie i pieniądz, wraz z informacją składające się na świętą trójcę ponowoczesności. Zatopienie sensu w szumie informacyjnym, wygaszenie pragnienia, nieodwracalna anihilacja wirtualnego pieniądza – czy są to jeszcze działania krytyczne, czy akty poetyckiego terroryzmu?
Michał Herer
[1] Ch. Baudelaire, Malarz życia nowoczesnego, przeł. J. Guze, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 1998, s. 23; por. tamże, s. 13: „piękno składa się z elementu wiecznego, niezmiennego, którego ilość jest nader trudna do określenia, i elementu zmiennego, zależnego od okoliczności, takich jak moda, moralność, wzięte oddzielnie lub wszystkie razem”.
[2] F. Nietzsche, Niewczesne rozważania, przeł. L. Staff, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2003, s. 64 .
[3] G. Deleuze, Critical And Clinical, transl. by D.W. Smith and M.A. Greco, Verso, New York, 1998, s. 3.
[4] J. Baudrillard, Spisek sztuki, przeł. S. Królak, Sic!, Warszawa 2006, s. 91.
[5] Jean Baudrillard, The Ecstasy of Communication, transl. by B. & C. Schutze, Semiotexte(e), New York, 1988, p. 103; por również tenże, W cieniu milczącej większości, przeł. S. Królak, Sic!, Warszawa 2006, s. 50: „to nie sens ani jego nadmiar sprawiają gwałtowną rozkosz; to jego neutralizacja nas fascynuje”.
[6] J. Baudrillard, Zbrodnia doskonała, przeł. S. Królak, Sic!, Warszawa 2008, s. 88, 38.
[7] Por. tamże, s. 82.